Auta miejskie potrafią być oszczędne. Clio po liftingu jest jednak supermanem oszczędności! Tym autem można pokonać 100 km za 26 zł. I nie, to nie oznacza wcale zasilania LPG. W końcu do testu dostałem wersję Full Hybrid. A mały apetyt dopiero otwiera listę zalet tego auta.
Clio po liftingu straciło wąsy. Ma za to diamentowy uśmiech
REKLAMA
Piąta generacja Renault Clio zadebiutowała na rynku na początku roku 2019. To niedawno? Być może i tak. Mówimy jednak o czterech latach. A to w świecie motoryzacji czas oznaczający połowę życia danego modelu. Właśnie dlatego Francuzi zdecydowali się na lifting. Choć w tym przypadku słowo lifting jest mało miarodajne. Lifting u Niemców oznacza przeprojektowanie dwóch osłon. W Clio jest na tyle gruntowny, że gdyby poprosić laika motoryzacyjnego o porównanie przodów wersji sprzed i po modernizacji, powiedziałby że to dwa różne auta.
REKLAMA
Na fali liftingu Clio straciło przednie światła z LED-owym "wąsem". W jego miejsce zastosowany został dekor z delikatnymi, LED-owymi wstawkami, które sięgają niemalże asfaltu. Poza tym zmienił się kształt zderzaka, a grill otrzymał "diamentowe" wykończenie. Z tyłu oczom kierowcy ponownie ukazuje się nowy zderzak, a do tego przezroczyste klosze lamp. Modernizacja została wykonana z gustem, ale też nowocześnie. Francuzi zmodyfikowali dokładnie tyle elementów, ile zmodyfikować było trzeba.
Dodać mogę tylko tyle, że testowe Renault Clio miało szary lakier o nazwie rafale. Nie był to jednak kolor srebrny, a raczej mysi. Na początku myślałem, że jest to barwa pastelowa. To był mimo wszystko metalik, który pięknie mienił się w słońcu. Duży plus!
W kabinie lifting Clio przebiega dyskretnie. Nawet bardzo!
REKLAMA
W kabinie Francuzi zastosowali nowe koło kierownicy, a resztę modyfikacji... skutecznie ukryli. Czemu ukryli? Bo dotyczą one jakości. Poprawiła się zarówno jakość materiałów, jak i spasowania. Dla przykładu górna część konsoli jest wyłożona miękkim materiałem, a podczas jazdy po nierównościach żaden z plastików nie trzeszczy. W tej kabinie kierowca może się poczuć trochę jak w aucie segmentu C, a nie B. Tym bardziej że podczas podróży uszy pasażerów skutecznie "smaruje" dźwięk ulubionych przebojów puszczany za pomocą systemu audio Bose.
Zaskoczenie czeka na kierowcę tak naprawdę tylko w jednym miejscu. Pod pokrywą bagażnika. W standardowym Clio po liftingu tam ukrywa się kufer, który liczy 391 litrów. Tu, chyba z uwagi na zastosowanie układu hybrydowego z baterią o pojemności 1,2 kWh, bagażnik zmalał do 301 litrów. Różnica jest spora, choć przestrzeń załadunkowa jak na hatchbacka segmentu B nadal okazuje się wystarczająca.
Renault Clio Full Hybrid, czyli benzyniak i dwa elektryki
Nazwa Full Hybrid brzmi nowocześnie. W rzeczywistości to jednak układ napędowy, który z francuskich aut jest świetnie znany. Mowa o połączeniu 94-konnego benzyniaka i silnika elektrycznego. Tyle że w tym przypadku nie jednego, a dwóch. Pierwszy to motor trakcyjny o mocy 49 KM i momencie na poziomie 205 Nm. Drugi to wysokonapięciowy rozrusznik-alternator. On dostarcza 20 koni i 50 Nm. Tak skomponowany układ napędowy może zaoferować kierowcy 145 koni mechanicznych i 205 Nm momentu obrotowego.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
To dużo? Jak na blisko 1,3-tonowe auto wystarczająco dużo. W efekcie mały hatchback osiąga pierwszą setkę w 9,3 sek. Jest dynamiczny w mieście, ale w trasie również radzi sobie naprawdę przyzwoicie. Choć podczas wyprzedzania na drodze krajowej pojawia się moment, w którym zdecydowanie traci zapał do dalszego zwiększania prędkości.
Ile paliwa spala hybrydowe Clio po liftingu?
Przeglądając dane techniczne tego układu napędowego, kierowca może zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Silnik benzynowy korzysta z wtrysku wielopunktowego, a nie bezpośredniego. To oznacza, że w czystej teorii auto dałoby się np. rozsądnym kosztem przerobić na zasilanie LPG. Dałoby się, tylko właściwie po co? Testowe Renault Clio Full Hybrid było naprawdę oszczędne.
Tygodniowa jazda zakończyła się wynikiem na poziomie przeszło 700 pokonanych kilometrów. Na tym dystansie średnie spalanie wyniosło tylko 4,4 litra benzyny. Z ciekawości dodam tylko, że producent w oficjalnej specyfikacji podaje wynik tylko o 0,1 litra wyższy. Clio nie jest zatem oszczędne. Ono jest prawdziwym niejadkiem! Nie pożera paliwa, a się nim delektuje jak kulinarny krytyk. Jest do tego stopnia ekonomiczne, że na początku testu podejrzewałem nawet, iż popsuł się wskaźnik paliwa. Kilometry mijały, a wskazówka nie drgnęła z miejsca.
Oszczędności ciężko się jednak dziwić. Dosłownie słychać ją w czasie jazdy. Słychać konkretnie to, że układ napędowy bardzo chętnie dezaktywuje spalinowca. Chętnie rusza na elektryku i chętnie traktuje spalinowca jedynie jako generator prądu. Dzięki temu w mieście przez sporą część czasu poliftingowe Clio porusza się na sile prądu. To musi mieć zatem odbicie w wynikach spalania. A efektywność to dopiero pierwsza kwestia. Druga dotyczy gładkości pracy. Układ jest dopracowany. Podczas przełączania z elektryka na spalinowca i odwrotnie nie poszarpuje. To wcale nie jest rynkowy standard. To też nie był standard w przedliftingowej wersji tego układu napędowego.
Wiecie, że poliftingowe Clio Full Hybrid ma 14 biegów?
Dwa silniki elektryczne stanowią dopiero pierwszą z technologicznych ciekawostek tego układu napędowego. Kolejna dotyczy przekładni. Renault twierdzi, że zastosowało automat Multi-mode, który posiada – UWAGA – 14 biegów. Prawie jak w ciężarówce! To jednak połowa prawdy. Bo 14 rzeczywiście jest, ale kombinacji współpracy silnika spalinowego z silnikiem elektrycznym. A wszystko za sprawą faktu, że przekładnia ma 4 biegi do obsługi silnika benzynowego i 2 biegi do obsługi głównego silnika elektrycznego.
Tak duża ilość konfiguracji pracy przekładni z pewnością stanowi dodatkową informację w kwestii efektywności pracy francuskiej hybrydy. To ona w dużej mierze może odpowiadać za gładkość jej pracy, ale i oszczędność.
Clio bez wątpienia potrafi jeździć na kropelce. Ile jednak kosztuje ta droga do oszczędności? Cennik renault po liftingu w wersji Full Hybrid startuje od 99 200 zł. Ja do testów dostałem jednak model skonfigurowany z drugim w kolejności pakietem techno i serią opcji. To wywindowało cenę pojazdu do 120 700 zł. Generalnie suma może się wydawać wysoka. Kupujący powinien jednak uświadomić sobie to, że dziś nie ma już tanich aut. Powiem więcej, Clio po lifcie w wersji hybrydowej wcale nie wydaje się drogie na tle rynkowej konkurencji. To raczej optymalna kwota, zwłaszcza mając na uwadze wyposażenie auta.
Testowe Renault posiadało 16-calowe felgi aluminiowe, przeszło 10-calowy ekran w miejscu zegarów, nawigację satelitarną, nagłośnienie Bose, czujnik martwego pola, światła Full LED, kamerę 360 stopni i aktywny tempomat.
Test: Renault Clio Full Hybrid – podsumowanie:
Mistrzami hybryd do tej pory byli Japończycy. Dlatego gdy doszli do punktu, w którym ich układy napędowe stały się oszczędne, zaczęli stawiać na ewolucję, a nie rewolucję. Francuzi poszli innym tropem. Choć mówimy o zaledwie liftingu Clio, hybryda w nowej wersji w porównaniu ze starą wygląda jak dzień i noc. Do tego nie brakuje jej dynamiki, ale jednocześnie nie wrzeszczy wysokimi obrotami podczas przyspieszania, jak auta Toyoty. Potrafi jeździć na kropelce, ale nadal stawia na prosty technologicznie silnik benzynowy bez doładowania. To musi być trwałe!
A przecież nie można zapominać o tym, że lifting zmienił też w tym aucie pojęcie jakości. Na wielki plus. I nadal mówimy o hybrydowym hatchbacku segmentu B, który co prawda kosztuje 120 tys. zł, ale w tym samym czasie jest wyposażony po zęby. Ja większych uwag nie mam i jestem przekonany, że wy również nie będziecie ich mieć.