Test Suzuki Swift: efektywna dieta
REKLAMA
REKLAMA
Raczej nie. Na ulicach spotyka się tych aut całkiem dużo. Częściej widać w nich kobiety niż mężczyzn, ale Swift jest też brany pod uwagę przez młodych kierowców jako pierwsze auto po zrobieniu „prawka”, a w wersji Sport również jako „rajdowe przedszkole”. Swift jest wiec uniwersalny. Tak jak jego nadwozie. Małe, dwubryłowe, że ściętym tyłem, słowem to tradycyjny hatchback. Najważniejsze, że pięciodrzwiowy, choć miłośnicy jednej pary drzwi też wybiorą coś dla siebie.
REKLAMA
Zobacz też: Peugeot 207 Outdoor: Nie straszne mu krawężniki
W kokpicie Swifta każdy znajdzie wygodną pozycję. Zagwarantowano szeroki zakres regulacji kierownicy i fotela (choć siedzisko powinno opuszczać się niżej) oraz masę miejsca nad głowami. Kokpit jest prosty i czytelny. Główne miejsce zajmuje spory wyświetlacz radia odtwarzającego płyty i MP3, a niżej – panel automatycznej klimy. Materiały z jakich wykonano deskę rozdzielczą są twarde, ale montaż porządny. Najbardziej jednak podobała mi się pozycja za kierownicą. Fotel można odsunąć daleko, kierownicę mocno przybliżyć i w efekcie, mając dużo miejsca, siedzieć według rajdowych zasad. Prosto zaprojektowana konsola centralna, której linia poprowadzona jest niemal pionowo ku dołowi, nie zabiera cennego miejsca w kabinie.
Zobacz też: Test Honda Civic: lepsze nie jest wrogiem dobrego
Swift, nie licząc wersji Sport, dostępny jest z jednym silnikiem. To benzynowy 1.2 o szesnastu zaworach i mocy 94 koni mechanicznych. Sprawdzona jednostka lubi wysokie obroty, na które warto ją wkręcać, bo dołem nie jedzie zbyt chętnie. Maksymalny moment, wynoszący 118 Nm, dostępny jest przy 4800 obr./min. Nie ma przy tym obawy o spalanie. Dynamiczna jazda nie wpływa na jego wzrost. Podczas miejskich sprintów oscylowało ono w granicach 6,5 litra na setkę. To zresztą jeden z największych atutów tego modelu. Wiąże się z nim jednak mała tajemnica, o której mało kto wie, a nasza redakcja zdołała ją zgłębić.
Zobacz też: Test Lancia Voyager: Shuttle bus z pierwszej ligi
Małe Suzuki lubi sobie podjeść. Gdy z mojej lodówki zniknął wzruszający połeć boczku, a z chlebaka świeża bułka, podejrzenia od razu padły na stojącego w garażu Swifta. Pod maską znaleźliśmy smakowicie wyglądającą kanapkę, wciśniętą w osprzęt jednostki. Jeśli pomaga to w osiągnięciu niskiego spalania – nie mamy nic przeciwko, aby dzielić się ze Swiftem naszym śniadaniem. To jednak nie jedyna tajemnica powodująca niskie spalanie. Testowana wersja była seryjnie zaopatrzona z system star/stop wyłączający silnik na postoju. Co ciekawe, mimo że test odbywał się w wiosennej aurze, auto niechętnie z niego korzystało. Gdy jednak silnik gasł, jego ponowne uruchomienie następowało szybko i płynnie, bez szargania nerwów kierowcy.
Zobacz też: Test Opel Astra GTC: jak za dawnych lat
Prowadzenie to kolejna mocna strona Swifta. Auto lubi szybko jeździć po zakrętach i co ważne potrafi to robić. Wiraże przejeżdżane pełnym gazem, zacieśniane jeszcze w trakcie przejazdu, rzadko powodują nawet piszczenie opon. Niewiele małych aut to potrafi, w dodatku dobra konstrukcja okazała się świetną bazą dla Swifta Sport. Margines bezpieczeństwa czynnego jest w tym momencie bardzo duży. Gorzej z niewielkimi dziurami – Swift ich wyraźnie nie lubi.
Zobacz też: Test Opel Zafira Tourer: Oczko wyżej
Za pięciodrzwiowego Swifta w najbogatszej wersji wyposażenia trzeba zapłacić 55 900 zł. To z jednej strony sporo, jak na miejskie auto dla młodego odbiorcy, ale wyposażenie jest w tej odmianie kompletne. Konkurencja nie jest zresztą tańsza. Podstawową wersję Club kupimy za 45 900zł. Wyposażenie będzie wprawdzie znacznie gorsze, ale za to silnik ten sam. Osoby szukające mocniejszych wrażeń i chcące w pełni wykorzystać możliwości podwozia, powinny wybrać wersję Sport z benzynowym silnikiem 1.6 o mocy 136 koni.
REKLAMA
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.