Jak się przekracza granicę Ekwador-Peru?
REKLAMA
REKLAMA
Miałam już o Ekwadorze nie pisać, ale muszę złamać obietnicę. Ostatnio takie przygody na granicy miałam wracając z Pamiru kiedy Rosjanie zakwestionowali nasza wizę i zatrzymali w czymś na kształt „aresztu”. Dopiero po interwencji ambasady Polskiej zostaliśmy deportowani do kraju. Tu szczęśliwie deportacji nie było, ale…
REKLAMA
Kolonialna mieścina Cuenka
Wszystko zaczęło się około 400 kilometrów od granicy w przepięknej, kolonialnej mieścinie Cuenka. Są w zasadzie dwie drogi, którymi przekracza się granice ekwadorsko-peruwiańską i my chcieliśmy skorzystać z tej, wydawałoby się na mapie, najprostszej. Z Guayaquil lub Machala do Tumbes po stronie peruwiańskiej. Wszyscy napotkani turyści, backpackerski, podróżnicy, którzy przekraczali granice w tym miejscu jak też życzliwe nam osoby z Cuenki sugerują aby tego nie robić. To podobno bardzo ryzykowne rozwiązanie choć uważać trzeba w całej strefie przygranicznej. Sugerują nam wybór drugiej drogi: Loja w Ekwadorze i dalej autobusem bezpośrednio do Piura już w Peru. To wydaje się dobre rozwiązanie dopóki nie zaglądamy na fora internetowe i tym razem okazuje się, że Piura jest jednym z najbardziej niebezpiecznych miast w Peru. Hasła „nie ufaj nikomu” i mrożące krew w żyłach opowieści o zdarzeniach w Piura nieco studzą nasz zapal. Postanawiamy zostać przy opcji nr 2 z tą różnicą, że po przekroczeniu granicy nie dojedziemy do Piura, ale wysiądziemy przed nim, w dużym mieście Sullana. I w chwili podjęcia tej decyzji zaczyna się przygoda.
Początek przygody
Łapiemy autobus do Loja. Nie jest to zbyt skomplikowane, bo autobusy jeżdżą co godzinę w tym kierunku. Podróż krętymi drogami wijącymi się wśród andyjskich szczytów trwać ma 5 h i pewnie tyle by trwała, gdyby nie fakt, że po pierwszych 2 h autobus zaczyna charczeć, kaszleć aż w końcu się zatrzymuje. Kierowca i jego cień (w każdym autobusie oprócz kierowcy jest gość, który sprzedaje bilety albo sprawdza te kupione na terminalu, obsługuje TV, bagażnik i jak się później okazało tez silnik) wysiadają i znikają pod wielkim podwoziem autobusu. Znikają tam na 30 min a później na godzinę. Pasażerowie coraz bardziej zniecierpliwieni wysiadają z autobusu po czym znowu wsiadają i to tylko dlatego że zaczyna się ulewa. Po kolejnej godzinie podjeżdża inny autobus i większość nagle liczących się z czasem Ekwadorczyków wsiada do niego. Kierowca sugeruje nam abyśmy również do niego wsiedli. Wsiadamy.
Ekwadorczycy lubią się... przytulać
REKLAMA
Siadam obok sympatycznego młodego Ekwadorczyka, którego miejsce z czasem zajmuje mniej sympatyczna, Ekwadorka o obfitych kształtach i zapachu dymu z ogniska. W autobusie jest koszmarny tłok, bo w jednej małej i szczerze mówiąc pewnie też niezbyt sprawnej skorupce są pasażerowie dwóch transportów. W dodatku Ekwadorczycy mają niezwykłą potrzebę przytulania się. Może ze względu na chłodny, andyjski klimat hołdują zasadzie, że w grupie cieplej i raźniej. Jak Ekwadorczyk wsiada do autobusu, w którym jesteś jedynym pasażerem to jest olbrzymie prawdopodobieństwo, że usiądzie właśnie obok ciebie. Wyobraź sobie zatem co się dzieje kiedy jest tłok. Ekwadorczyk stojąc obok Ciebie będzie przysiadał ci na ramieniu, a nawet na kolanie jeśli się da!
Właśnie w takiej bardzo "gorącej" atmosferze docieramy do Loja. Nie w pięć godzin jak zakładał nasz plan, ale w 9. Oczywiście nie ma mowy o tym, aby jeszcze tego dnia przekraczać granice. Od dawna doskonale wiemy, że nocą w Ameryce Południowej budzą się wszystkie "demony" i lepiej nie być na ulicy kiedy się nią wałęsają.
Hotel w Loja i awaria środka lokomocji
Znajdujemy hotel w okolicach dworca i kupujemy bilety do Sullany na 6 rano. Budzik, prysznic, sucha bułka z jogurtem i już jesteśmy w autobusie. Wstaje dzień a ja cieszę się, że zmierzamy do Peru. Nowy kraj, nowe wyzwania, nowe przygody. Znowu kręte wąskie drogi wśród andyjskich szczytów. Myślami jestem już w Peru. Niesłusznie, bo po około 2 godzinach drogi autobus zaczyna charczeć, kaszleć, aż w końcu się zatrzymuje. Deja vu, myślę i słyszę Jarka syk „to niemożliwe, statystycznie to niemożliwe, to nie może się stać drugi raz”. Jarek próbuje się jeszcze odwoływać do faktu, że to autobus linii międzynarodowych. A jednak. Logika, statystyka i wszelkie tego typu pojęcia trzymają się widać od Ekwadoru z daleka.
Przymusowy biwak?
REKLAMA
Kierowca i jego cień znowu znikają pod podwoziem autobusu, a większość pasażerów którzy nie zamierzają przekraczać granicy łapią mniejsze autobusy i kamionety. Liczymy na cud. Choć kiedy patrzę na ilość śmieci przy drodze, a w szczególności butelek po piwie stawiam tezę, że autobusy psuja się na tyle często, że podróżni zmuszeni są do biwakowania przy drogach. Widoki na cud są kiepskie, bo kolejny autobus do Piury wyruszy z Loja dopiero o 24. Mamy więc sporo czasu na biwak.
Kiedy tracę już nadzieję na to, że kiedykolwiek wydostanę się z tego kraju kierowca wpada na genialne rozwiązanie i proponuje, abyśmy pojechali do Macara na przejście graniczne innym autobusem i już w Peru złapali transport do Sullany. Tak też robimy.
Podjeżdża autobus, który zatrzymuje się na zmianę koła. Jakoś nie robi na mnie wrażenia, nawet to, że kierowca zakłada zupełnie „łysą” oponę. Wsiadamy do niego i powoli udajemy się w kierunku granicy. Powoli, bo często zatrzymujemy się tam gdzie droga się zawaliła i jest objazd, albo została zasypana przez kamienie albo piach który zerwał się z urwiska. Nie narzekam na czas podroży, za każdym razem cieszę się kamienie posypały się wcześniej a nie w trakcie naszego przejazdu, że droga zarwała się w minionym tygodniu a nie pod nami. Takie małe podróżnicze radości.
W Macara
Mocno spóźnieni docieramy do Macara i tam dowiadujemy się, że owszem możemy przekroczyć granice ale po stronie peruwiańskiej nie kursują żadne autobusy. Jedyna opcja to kamioneta, która z jedyne 3$ zawiezie nas do Sullany. Jedni mówią, że to bardzo powszechne rozwiązanie, inni, ostrzegają, że bardzo niebezpieczne, więc lepiej zaczekać na ekwadorski autobus niż liczyć na uczciwość kierowcy kamionety. Robi się ciemno a z pewnością nie chcemy stać na drodze budzących się demonów i decydujemy się zaczekać na kolejny autobus. Sporo czekania bo aż 16 h. Niezbyt uprzejma ale pomocna pani z obsługi terminala podpowiada że autobus konkurencyjnej firmy wyjeżdża o 12 godzin wcześniej wiec chyba lepiej abyśmy pojechali z konkurencją.
I chyba ma rację.
Zobacz też: Za bramą "piekła" - Sangay 5230 m n.p.m.
Wreszcie Peru
Znajdujemy terminal korporacji Transportes Loja i czekamy zaledwie 4 godziny. Wreszcie przyjeżdża. Pakujemy nasze bagaże. Ktoś nas wysyła na przejście graniczne po pieczątki wyjazdowe i wjazdowe. Nie bardzo ufam ani kierowcy, ani jego pomocnikowi ani nikomu, jak sugerują przewodniki. Poznajemy przemiłych Australijczyków którzy z nami dzielą ten niepewny los, wiec ostatecznie kamionetą w większej grupie udajemy się na przejście graniczne. Strona ekwadorska-pieczątka, kilka kroków dalej peruwiańska - tu wiedzą przynajmniej gdzie jest Polska, uśmiechają się, żartują i wszyscy powtarzają „Papa Polaco”. Jeszcze tylko akceptacja policji, zgoda na 90 dniowy pobyt i już podjeżdża nasz autobus. Wsiadamy choć nie jestem pewna czy nasze bagaże nadal są z nami. Nadarza się okazja aby to zweryfikować. Są! Jaka ulga! Jesteśmy już w Peru.
Przeczytaj także: Peru - kraj "Naj"
Kiedy mijamy nocą puste kamionety w lesie z pootwieranymi drzwiami wiem, że wybór autobusu to słuszna decyzja. Słyszę jeszcze tylko rozmowy Australijczyków z Peruwiańczykiem który rekomenduje miejsca warte odwiedzenia. Przez chwile myślę, że się przesłyszałam bo nie mogę uwierzyć, że chłopcy wybrali się z Australii, ojczyzny surferów i żeglarzy do kolebki jednej z najstarszych cywilizacji na świecie tylko po to, aby… posurfować. Im więcej pada historycznych a dla Australijczyków niezrozumiałych nazw tym bardziej mam pewność że chłopcy opuścili te lekcje historii w szkole a kiedy odwracam się, aby sprawdzić czy nie potrzebują pomocy widzę, że czoła mają coraz bardziej zmarszczone tak jakby w głowie kołatała im się jedna myśl „nie ufaj nikomu”.
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.
REKLAMA