Jak podróżować po Peru - statek i port
REKLAMA
REKLAMA
Jesteśmy w Iquitos, choć nic nie wskazywało na to, że tu dotrzemy. Naszym celem były góry, ale trwająca dłużej niż zwykle w tym roku pora deszczowa trochę nas zatrzymała, wiec zanim pojedziemy do Huaraz a później do Arequipy mamy trochę czasu.
REKLAMA
Kurczaki, marihuana, bujanie w hamaku i dom na barce
REKLAMA
Do Iquitos można dotrzeć wyłącznie drogą powietrzną, albo wodną. My zdecydowaliśmy się na statek i wybraliśmy krótszą drogę z Yurimaguas. Początkowo płynęliśmy rzeką Huallaga, dalej Maranon, by wreszcie płynąć królową rzek Amazonką. Zgodnie z zapowiedziami droga powinna trwać dwa dni, ale jak przystało na kraj południowo amerykański trwała trzy. Szczęśliwie ktoś nam doradził, abyśmy zajęli miejsce na górnym pokładzie. Oprócz nas na statku płynie wielu Peruwiańczyków, olbrzymie worki z solą, cukrem, kukurydzą i potężne ilości zapakowanych w drewniane skrzynki kurczaków. Kurczaki zgodnie z logiką ustawione są na „nawietrznej”. Od początku podróży „kierownik” od hamaków chodzi za pasażerami i proponuje marihuanę. Robi to konsekwentnie co kilka godzin i być może wynika to z doświadczenia, bo przy takim kurczakowym cargo, gdybym była na dolnym pokładzie sama pewnie szukałabym przeróżnych sposobów odurzenia.
Trzy dni naszego podróżowania statkiem mijają na bujaniu się w hamakach, plotkowaniu z Peruwiańczykami, wypijaniu piwa, które barman otwiera zębami. Wreszcie docieramy do niezwykłego Iquitos. Jest późno i tak na prawdę wcale nie chce nam się schodzić na ląd. Kapitan statku przygarnia nas pod swoje skrzydła i pozwala podczas pobytu w Iquitos mieszkać na łodzi. Rozczula mnie ta troska, choć sugeruje też że pewnie zgubiliśmy kilka kilogramów w trakcie podróży. Mieszkamy zatem w porcie na łodzi i każdego ranka przedzieramy się przez tłum rykszarzy i sprzedawców, aby dostać się do centrum miasta.
Kauczukowi baroni, narkotyki i Belen
REKLAMA
„Do you speak english” zaczepia mnie wyglądający na Anglika mężczyzna. Kiedy kiwam głową, że tak podaje mi gazetę mówiąc „Welcome in paradise”. Myślę, że to kolejny sprzedawca choć zastanawia fakt wyglądu obcokrajowca. Zaczynamy rozmowę. Rzeczywiście jest Anglikiem który od 25 lat mieszka w Iquitos. Jego pasją jest wydawana przez niego gazeta i golf który uprawia na własnym polu golfowym. Razem trafiamy do uroczego baru pewnego pełnego energii Texańczyka. Popijając przepyszna kawę kolumbijską opowiadamy o tym, że jesteśmy z Polski. Właściciel baru natychmiast zaczyna opowiadać o pewnym polskim podróżniku, który przesiaduje u niego całymi dniami, kiedy tylko jest w Peru, w Iquitos. Zanim wyjawia nam jego nazwisko mówi, że zwykle podróżuje boso. Wieść o tym, że jesteśmy Polakami szybko roznosi się po mieście. Zaczepia nas kolejna „ofiara” wolno płynącego czasu w Iquitos która utknęła tu na wiele lat. Mówi, że ma w Polsce przyjaciela, który kiedyś założył pierwszą w Ameryce Południowej telewizję kablową a później już w Polsce walczył z Wałęsą. „Nazywa się Tymiński” mówi dalej. Widać wiele osób ulega temu niezwykłemu czarowi i urokowi jakie roztacza wokół siebie Iquitos. Jednak wystarczy porozmawiać z ubogimi mieszkańcami miasta albo oddalić się zaledwie kilka kilometrów od centrum aby zobaczyć też ciemna stronę tego raju.
To dziś prawie 600 tysięczne miasto swój rozwój zawdzięcza boomowi kauczukowemu w XIX wieku. Do dziś pozostało niewiele z lat świetności. Dziś mieszkańcy Iquitos żyją albo z wydobycia ropy, albo z wycinki lasu, albo z turystyki, albo z handlu narkotykami. Sandro, którego poznajemy w mieście opowiada o plantacjach koki ukrytych w dżungli. Najwięcej jest ich w dolinie Huallaga, którą płynęliśmy. Oficjalnie mówi się, że problem handlu narkotykami został rozwiązany już w latach dziewięćdziesiątych kiedy to siły rządowe stoczyły tu regularną wojnę z plantatorami i handlarzami narkotyków. Tak naprawdę problemu nie rozwiązano do dziś. Koka płynie szerokim strumieniem statkami do Leticii położonej na styku trzech granic Kolumbii, Peru i Brazylii. Rząd raczej by uspokoić swoje sumienie niż ograniczyć handel skupuje kokę po 60 soli za kilogram... handlarze dają 100. I w ten oto sposób, dla świętego spokoju 15 procent sprzedaje się rządowi a 85 procent handlarzom. Przemysł narkotykowy, naftowy niszczą dżunglę. Od czasu do czasu jacyś Indianie protestują przeciwko zanieczyszczeniom wody. Wtedy zwykle otrzymują prace w przemyśle naftowym co skutecznie zamyka im usta, a przedsiębiorcom pozwala dalej bezkarnie niszczyć amazońskie lasy. Sam proces choć smutny wcale mnie nie zaskakuje. Tak dzieje się nie tylko w Ameryce Południowej. Bardziej zaskakuje i przeraża fakt, że Sandro opowiada o tym z dumą.
Zobacz też: Informacje o Peru
Razem z Sandro spędzamy cały dzień i razem płyniemy do Belen, najbiedniejszej dzielnicy miasta, położonej na rzece. Domy stoją tu na palach albo pływają na tratwach. Przewodniki piszą, że to dość bezpieczna dzielnica choć ani Sandro ani inni miejscowi nie potwierdzają tej opinii. Do portu gdzie można wynająć łódkę dostajemy się po kładkach przerzuconych przez pełną śmieci wodę, dalej przeskakujemy z jednej łódki na drugą aż wreszcie odbijamy od brzegu. Płyniemy wąskimi kanałami, mijamy domy na palach, niektóre z nich dawno już zalane są wodą, inne, te na tratwach unoszą się na wodzie leniwie. Dzieciaki wskakują do brunatnej, śmierdzącej od ścieków i śmieci wody i gonią się albo bawią z w chowanego nurkując. Kawałek dalej widać unoszący się a wodzie kościół i szkołę. Podpływamy do pływającego pubu. Głośna muzyka i pływająca platforma na której tańczą ludzie. Od czasu do czasu ktoś wskakuje do wody...
Od czasu do czasu ktoś się topi, bo zbyt wiele wypił jak na takie akrobacje. A wszyscy których mijamy wydają się być szczęśliwi, uśmiechają się i w otwartych, walących się domach skupiają się wokół najistotniejszego i zwykłe dość nowoczesnego elementu – telewizora. Ich radość nie udziela mi się bo przy każdym uderzeniu wiosła czuję smród gnijących resztek w wodzie, która w upale coraz bardziej paruje. Ze smutkiem myślę, że jedyny sposób na przeżycie jakie znajdują ludzie z Belen to kradzieże, handel narkotykami i zwierzętami złapanymi w dżungli. Na targu w Belen możesz kupić papugi, żółwie, węże a nawet małpę za równowartość 7$. Od Ciebie zależy czy potraktujesz ją jak maskotkę czy wrzucisz do zupy. Każdy z napotkanych mieszkańców Belen z radością i uśmiechem mówi o tym jak niezwykła i piękna jest ta dzielnica. Choć nie podzielam ich zdania... za każdym razem odwzajemniam uśmiech.
Sprawdź: Tabele klimatyczne
Życie w porcie płynie wolno, a Peruwiańczycy maja wyobraźnię
Zaczynam się przyzwyczajać do życia w porcie. Dzień zaczyna się dość wcześnie, bo port nigdy nie zasypia a już o 5 rano radiowęzeł bombarduje taką ilością decybeli, że budzi największych śpiochów. Nie przywiązuje się to tego co podaje portowe radio bo zwykle są to informacje nieprawdziwe - szczególnie te dotyczące rozkładu jazdy statków. Poranne uprzejmości z załogą statku i schodzimy z barki po wąskiej, stromej i wysoko zawieszonej kładce. Slalom pomiędzy samochodami które przyjeżdżają i odjeżdżają z ładunkiem. Łapiemy rykszarza i zwykle za pierwszym razem udaje się złapać kogoś kto akceptuje cenę 2 sole za kurs do centrum. Wiemy że ryksza do centrum z portu kosztuje od półtora do dwóch soli, ale w związku z tym że widać po białym kolorze skóry że nie jesteśmy miejscowi i tak poddawani jesteśmy próbom wymuszenia wyższej kwoty. Docieramy do Centrum. Śniadanie u Texańczyka, które czasami trwa aż do późnego obiadu, korespondencja e-mailowa, włóczymy się po mieście, rozmawiamy z ludźmi a kiedy słońce chyli się ku zachodowi nadchodzi czas negocjacji z rykszarzami, którzy zatrzymują się na każdym kroku proponując Ci transport.
- Senior, ile kosztuje kurs do portu? - pytam
- 3,5 sola.
- Ile???????? Wczoraj płaciłam zaledwie 2.
- No tak, ale dzisiaj jest niedziela i w dodatku dzień matki.
- No tak, ale rano z portu do centrum też płaciłam tylko 2.
- No tak, ale teraz jest popołudnie i sjesta, a poza tym w drugą stronę jest drożej.
Rezygnuję z usług tego rykszarza. Po chwili zatrzymuje się kolejna ryksza
- Senior, do portu na statek Eduardo, 2 sole tak?
- Nie, 2,50.
Ponownie rezygnuje i nie czekam zbyt długo na kolejną rykszę
- Senior, do portu na statek Eduardo, 1,50 - tak?
- Nie, 2 sole.
- Ok, jedziemy.
Rykszarz jedzie w przekonaniu, że wyciągnął od obcokrajowca więcej niż zwykle a ja mam satysfakcje, że płacę realną kwotę. Wszyscy zadowoleni wracamy do portu. I znowu przeciskamy się pomiędzy samochodami z ładunkiem i wchodzimy na wąską, stromą kładkę. Zwykle jakiś portowy dżentelmen podaje mi pomocna rękę widząc chwilę wahania przed wejściem. Na statku snuje się załoga, obserwujemy życie portu, czasami na statku pojawia się ktoś nowy budząc ciekawość wszystkich. Słońce powoli zachodzi, port nie milknie ale my zapadamy się w swoich hamakach i zasypiamy. Rano o 5 ponownie budzi nas ryk radiowęzła portowego……i tak przez kolejne dni. Nie tylko przyzwyczajam się do tego powolnego rytmu ale nawet do myśli, że nie wiem kiedy odpłyniemy. Data którą podaje kapitan okazuje się nieprawdziwa. Są strajki w całej selwie a to paraliżuje transport. Nie odpływamy w dniu podanym przez Kapitana, nie odpływamy tez kolejnego dnia a kolejnego wciąż nie jest jasne kiedy wypłyniemy. Uznajemy, że na nas czas zanim utkniemy tu na wiele lat jak spotykani tu Anglicy, amerykanie i inni obcokrajowcy. Przenosimy bagaże na inną łódź ze smutkiem żegnając się z załogą, która przez pewien czas traktowała nas jak członków rodziny.
Na kolejnym statku wita nas Kapitan. Ma około 26 lat i złoty ząb lśniący w szerokim uśmiechu sugeruje nam, że jest on człowiekiem majętnym. Spóźnienie dwugodzinne nie robi na mnie żadnego wrażenia bo tak na prawdę to jesteśmy spóźnieni już kilka dni. Na statku jest duży tłok ale przynajmniej nie ma kurczaków. Startujemy wieczorem i kiedy tylko robi się na tyle późno, że w zasadzie można by pójść spać część pasażerów skupia się wokół najistotniejszego na statku elementu a mianowicie wokół telewizora. W prawdzie z naszej strony telewizor chyba jest uszkodzony bo nie ma wizji za to jest fonia w ilościach trudnych do zaakceptowania dla ucha przeciętnego Europejczyka. Peruwiańczycy widać są głusi, bo Ci którzy nie oglądają filmu śpią smacznie w swoich hamakach, nawet pod głośnikiem. Kolejnego ranka telewizor znowu skupia wokoło siebie spory tłum, Tym, razem fachowców. Przełączają kable, wciskają po kolei wszystkie guziki aby uruchomić nieczynny telewizor. Z ciekawości przechodzę na drugą stronę sprawdzić jaki jest film. Ze zdziwieniem stwierdzam, że oba telewizory są nieczynne, Jest tylko fonia. Hmm, skoro nie ma wizji to co w takim razie dzień wcześniej przez dobre dwie.
REKLAMA
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.