Żaba na liściach koki
REKLAMA
Obiecaliśmy sobie, że więcej na wulkany wchodzić nie będziemy. To znaczy Iza sobie obiecała, bo moje rozważania dotyczyły tego czy w ogóle gdzieś wysoko wchodzić za wyjątkiem siódmego piętra na os. Rusa w Poznaniu.
REKLAMA
Tajemnica wulkanu
Zapytamy tak tylko, by wiedzieć – ile kosztuje transport z Arequipy pod wulkan Ampato. Odpowiedź (350 dolarów) utwierdziła nas w postanowieniu. Ale przypadkowa rozmowa z człowiekiem imieniem Eduardo szybko zmieniła nasze plany. Powiedział, że zna człowieka z wioski Cabanaconde w kanionie Colca, który może nas zaprowadzić pod górę, ale nie drogą którą się zwykle wchodzi. Powiedział, że to stara droga Inków, od zachodu, którą wchodził orszak z Juanitą – 12 letnią dziewczynką, która została Capacocha – złożona w ofierze na szczycie Ampato. Stała się sławna prawie 600 lat po swojej śmierci, gdy tuż pod szczytem Ampato odnalazł ją antropolog Johan Reinhardt. Zobaczyłem ten błysk w oczach Izy. Błysk, którego już dawno z doświadczenia powinienem się bać. Ale nie byłem zbyt czujny i już po chwili Ampato wydawał mi się jakoś ciekawszy, nie tak wulkaniczny a lodowiec na nim całkiem duży. A i Izie umknęło to, że brała antybiotyk i że to może nie pora na tak sporą górkę… Juanita i tajemnica jej śmierci zrobiły swoje.
„Wiesz ten człowiek jest trochę dziwny – taki… tradycyjny” – powiedział Eduardo. Nie usłyszałem…
Tradycyjna dieta...
Do Cabanaconde przyjechaliśmy ok. 8 wieczorem autobusem wypełnionym w połowie miejscowymi Indianami, w połowie turystami zmierzającymi do kanionu Colca. Polak tutaj to prawdziwe panisko. Wszyscy podkreślają, jak wiele nasi rodacy zrobili eksplorując i odkrywając kanion dla świata. Jak wiele robią nadal (chociażby wyprawa w tym roku, czy projekt badawczy Condesuyo). Kilka dni później, zataczając się ze zmęczenia na stokach Ampato, myślałem: „przecież panów się tak nie traktuje”.
Życie w Cobanaconde toczy się swoim rytmem.
REKLAMA
Remijio na plac przysłał po nas swoją żonę. A, w ten sposób tradycyjny – pomyślałem. Po przywitaniu się zaczął wyrzucać z plecaków jedzenie, które przywieźliśmy. Nasz plan żywieniowy na wyprawę na Ampato legł w gruzach. Ale jeszcze wtedy myśleliśmy, że on weźmie coś w zamian. Wziął, coś absolutnie niezbędnego, świętego, co miało zastąpić jedzenie, picie. Coś co miało dać nam siłę, uchronić przed wszelkim niebezpieczeństwem, zapewnić zdobycie szczytu i bezpieczny powrót – liście koki oczywiście!
Zabrałem tylko pół pojemnika gazu, bo zapewniał, że ma kuchenkę turystyczną – to też pewnie były liście koki. Kiedy pierwszego wieczora po całodniowym trekkingu zjedliśmy jedną chińską zupkę na troje, stwierdziłem, że albo natychmiast uwierzę w moc koki, albo nie doczołgam się nawet do stóp wulkanu. Aha, brak jedzenia i wody oprócz koki zastępowaliśmy też alkoholem jampi (nie chcę wiedzieć z czego i jak robionym).
Tutti tez chetnie odpoczywa i wsuwa moje banany.
Czytaj też: Grappa - bimber czy wódka dla koneserów?
Aromatyczna roślina ccunuca, złoto, srebro, kukurydza i papierosy.
Sny
„Miałem sen. Śniła mi się stara kobieta, która powtarzała: zapłać mi! Musimy się dobrze przygotować do złożenia ofiary dla Apu Ampato (bóstwo góry).” Ok., pomyślałem, tylko ciekawe z czego. I tu Remiego nie doceniłem: liście koki, tłuszcz wikunii, kukurydza, aromatyczna cunuca, papierosy, jampi, złotko i sreberko (imitujące odpowiednio złoto i srebro) i konfetti. To wszystko miało nam zapewnić przychylność Ampato. Ułożone na niewielkiej kamiennej platformie – podpalamy. W tym samym czasie Remi prosi bogów gór Ampato, Subancaya i Hualca Hualca o przychylność i zgodę na wejście. Gdy tłuszcz wikunii głośno trzaska w ogniu powtarza: „gracias, gracias”. Popijamy nad tym jampi (ponoć to ważne) i wydmuchujemy papierosowy dym w kierunku gór i… pod ubranie (ponoć to ważne). „Gdy nie dasz Apus ofiary, wezmą ją sobie same” – mówi Remi.
Teraz trzeba wypowiedzieć życzenie na 4 strony świata.
REKLAMA
Iza mówi, że jej śniła się mała dziewczynka sama w przedszkolu, trochę smutna. „Juanita” – bez wahania odpowiada Remi. Mówi o tym, że więcej czuje i widzi, gdyż jest kimś na kształt szamana, bo urodził się nogami do przodu. Ja z braku jedzenia i wody już sam nie wiem czy wybuchnąć śmiechem, czy bardziej uważnie wsłuchiwać się w to, co mówi Remi. Wymuszamy kolację złożoną z zimnych parówek i idziemy spać. Przed atakiem szczytowym Iza opowiada Remiemu swój sen o cętkowanym kocie, który później przeistoczył się w cętkowanego człowieka. Remi pobladł i powiedział, że powie później co to znaczy. Świt i dzień to koszmar w pyle wulkanicznym i penitentach pod szczytem.
A w głowie wielki znak zapytania. Jak potężną siłą jest wiara i motywacja? Jak to możliwe, że 600 lat temu na szczyt o wysokości 6288 m wchodzili ludzie w sandałach z podeszwą ze skóry i sznurka? Jak to możliwe, że weszła tam dwunastoletnia dziewczynka, by wypełniło się jej przeznaczenie, by stała się capacocha – ofiarowana bogom? Te myśli i mi dodają sił. Tutaj w Peru, w kanionie Colca, między historią a dniem dzisiejszym, między światem zmarłych i żywych, między tym co we śnie i tym co rzeczywiste „jest tylko cienka czerwona linia”.
– Remi, co znaczy cętkowany kot przeistaczający się w cętkowanego człowieka?
– Diabeł, oczywiście.
A Hampato w języku keczua znaczy „żaba”.
Czytaj też: Dokąd na wczasy w 2010?
REKLAMA
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.