Test Peugeot iOn: Elektryka prąd nie tyka
REKLAMA
REKLAMA
Zależy gdzie i zależy jak. Na razie obserwujemy dość powolny rozwój elektrycznej motoryzacji, choć biorąc pod uwagę możliwości techniczne, to już dawno powinniśmy przerzucić się na napęd elektryczny. Jeśli nie polegający na systemie z akumulatorami, to przynajmniej wykorzystujący rozwiązanie znane z kolejnictwa i żeglugi morskiej – układu silnik spalinowy+generator, gdzie sam układ napędu jest całkowicie elektryczny, pozbawiony skrzyń przekładniowych, przegubów itp. Nie jestem inżynierem i nie potrafię przeprowadzić dowodu na większą sprawność takiego czy innego napędu, wiem tylko, że ścieżka, którą podąża motoryzacja niekoniecznie wynika z postępu, tylko raczej z polityki.
REKLAMA
Zobacz też: Polska nie wie, co zrobić z elektrycznymi Peugeotami
Koncepcja małego auta miejskiego, jaką prezentuje francusko-japońskie dziecko pod znakiem lwa, czyli Peugeot iOn, bliźniak Mitsubishi i-Miev i Citroena Zero, jest ze wszech miar słuszna. W sumie koncepcja to nawet złe słowo, bo to już nie prototyp, tylko pierwszy produkowany seryjnie samochód z napędem full electric (jak głosi oznaczenie na boku). Niewielki, czteromiejscowy, zwinny, bo ma napęd na tylne koła, a więc przód pozbawiony przegubów może być bardziej skrętny. Ma wystarczający zasięg na jednym ładowaniu, bo do 150 kilometrów przy delikatnym traktowaniu pedału... prądu, czyli w sam raz na codzienne dojazdy i powroty. Prosty w obsłudze i w prowadzeniu, a także bardzo dynamiczny, gdyż dysponujący momentem obrotowym 180 Nm dostępnym może nie od 0-2000 obrotów, jak piszą w folderze, tylko od kilku obrotów, bo bezwładność robi swoje. Takiego momentu może pozazdrościć wiele mocniejszych silników spalinowych. Moc nie jest szokująca, bo 64 konie mechaniczne, ale w ciekawym zakresie obrotów, bo 3500-8000.
Zobacz też: Auta elektryczne niebezpieczne dla pieszych
REKLAMA
Prosta jest też konstrukcja. Wiadomo – bateria akumulatorów litowo-jonowych, zintegrowany z tylną osią silnik elektryczny, pod przednią maską tylko zwykły akumulator i serwa, zbiorniczki na płyny i tabliczka bezpieczników. Żadnych skrzyń biegów, przegubów, zero elementów pracych w ruchu posuwisto-zwrotnym lub oscylacyjnym – słowem – nic się nie da zepsuć... W środku kabiny cztery miejsca na standardowej jakości fotelach, skromna tablica przyrządów i radio z maleńkim wyświetlaczem. Z tyłu dość wąsko. Bagażnik raczej symboliczny, powiększalny przez złożenie oparć kanapy. Brak rolety. Z zewnątrz uroda raczej przeciętna, coś między Nano a Matizem. Zastanawia trochę potrzeba projektowania takiego samochodu od podstaw – koszty rosną, a w zasadzie elektro-bebechy można wrzucić w dowolne pudełko, co zamierza za chwilę udowodnić Renault i nawet Skoda.
Pewnie dlatego iOn jest taki drogi. Do tego dochodzi zew lansu i... polityka? We Francji nabywca może liczyć na dotację rządową pokrywającej koszt zakupu takiego pojazdu niemal w połowie. Ale biorąc pod uwagę zwrot kosztów eksploatacji, to i tak zbyt wiele. Obliczyłem, że iOn zwróciłby się po... 30 latach – odniosłem to do ceny zwykłego Peugeota 107 i rocznego przebiegu na jedynym możliwym poziomie, czyli 4000 kilometrów rocznie, bo więcej tym autem po prostu przejechać się nie da. Szok. Co z tego, że 100 kilometrów kosztuje u elektrycznego auta tylko 7 złotych. Cena 145 tysięcy złotych, to za model podstawowy, bo na przykład alufelgi i sonner-szyby kosztują ekstra. Za taką kwotę całe nadwozie powinno być oklejone od zewnątrz i w środku kryształami Swarowskiego.
Zobacz też: Ulgi dla samochodów elektrycznych
REKLAMA
Kabel spuszczony przez okno na parking nosi oznaczenie 16A, podobnie jak „domowa” ładowarka będąca na wyposażeniu iOna, ale i tak odczuwalnie się grzeje. To dobrze, bo można w ten sposób „zdalnie” stwierdzić, czy trwający 6-8 godzin proces akumulacji przebiega poprawnie. Na mieście jest też parę stacji szybkiego ładowania, gdzie mając tylko odpowiedni kabel (brawo RWE) albo kabel i specjalną kartę (e+) można się naładować do pełna już w 40 minut. W pierwszym przypadku nawet bezpłatnie, jeśli jakieś spaliniaki nie staną na miejscach obok elektro-słupka, co raczej jest normą (pod Areną Ursynów). No bo kto by się spodziewał, że ktoś elektrykiem podjedzie. Większość parkujących na ów słupek reaguje tak: „UFFF to nie parkomat” nie wnikając co to tu stoi i po co.
Jazda małym, elektrycznym iOnem to czysta przyjemność, chociaż zmącona nieco poczuciem „wiecznej rezerwy”. Zmącona też słabymi możliwościami ładowania, jeśli nie posiada się domu z garażem i niewielkiego dystansu do pokonania w dzień roboczy. A cena jest już kompletnie zabójcza. Podsumowanie strat i zysków wychodzi na wielką stratę, ale są przecież inne rzeczy określane w reklamach karty kredytowej jako „bezcenne”. Mina przechodniów widzących pomarańczowy kabel łączący samochód z czyimś oknem w bloku.
REKLAMA
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.